06.02.2014

10 najlepszych dni

Alaska 2004, Citadel. Last Cry of the butterfly.

Prowadzę trudny wyciąg w Polowie ściany. Pierwszy dzień słońca po załamaniu pogody. Nagle zauważam drżenie skały. Porusza się skrzydłami, dziesiątkami skrzydeł. Nagle odpływa w powietrze. Chmura motyli przelatuje przez Alaskę, odpoczywa na nagrzanych w słońcu skalnych ścianach. Jak przetrwały wczorajsze załamanie pogody i co się z nimi staniu jutro, pojutrze gdy nadejdzie kolejna burza? Zastygam na chwile jak one, po chwili odlatują. Wieczorem chowam się w portalledge i długo nie mogę zasnąć. Następnego poranka ponownie budzi nas srogi mróz i kolejny opad śniegu.

Wenezuela 2010, Acopan Tepui. Mysterios.

Półka w połowie ściany, jedyny występ skalny na którym można swobodnie położyć się na karimacie. W trakcie dzisiejszej wspinaczki zawisł obok mnie koliber, papuga krzyczała głośno w położonej nisko pod stopami dżungli a nad głową po pionowej ścianie rozpierzchły się gekony. Wieczorem gdy zachodzi słońce kładę się spać, obserwuję wypalające się trawy aż po horyzont sawanny. Nad ranem budzą mnie pierwsze promienie słońca. Ciepło rozpływa się po mojej skórze. Budzę się przed kolejnym dniem wspinaczki.

Pakistan 2000, Nangmah Walley. Magiczna chwila.

Karawana do doliny Nangmah. Schodzę samotnie z bazy na położona 500 metrów poniżej polankę Mingulu. Boli mnie głowa chcę się lepiej zaaklimatyzować, a może to tylko pretekst by pobyć trochę w samotności. Niskie karłowate drzewa rzucają cień na krótką lecz gęsta trawę. To miejsce wygląda jak raj, dookoła morze skał, strumyk. Krzykacz (przyp. Krzysztof Belczyński) czeka na mnie w bazie. Aklimatyzuję się, czytam przywiezioną z Polski książkę, jem słodycze. Mój zegarek zatrzymał się w miejscu, słońce zawisło na niebie. Przez tą chwilę czuję się sam na całym świecie. Wszystko co pozostało mi w głowie wydaje się jedynie wspomnieniem tego co było.

Skałki Podlesickie 1993. Kroczyce.

Pierwszy sezon letni w skałkach po kursie. Prowadzę drewniane palce VI.2. czuję się zmęczony, cała zima treningu wydaje mi się bezcelowa. Wiarę odzyskuje po kilku godzinach po poprowadzeniu „Raz do Turcji się wybrałem” VI.4/4+. Pod skałką kolega nuci „We are the champions..” Zjeżdżam czyszcząc ekspresy, dotykam niewielkich dziurek nie wierząc, że udało mi się przejść tę drogę. Wieczorem smażymy placki owsiane na zdeptanej rynnie nad ogniskiem, przegryzamy ogórkami. Ktoś gra na gitarze. Czuję złamaną granicę i planuję kolejną drogę. Wierzę w swoje siły.

Patagonia, Cerro Torre 2012. Ferrari Route.

Budzimy się z Kubą (przyp. Jakub Radziejowski) w namiocie na lodowcu. Pakujemy plecaki i podchodzimy pod ścianę. Po 12 godzinach wspinaczki stajemy na szczycie Cerro Torre. Po błękitnym niebie leniwie sunie słońce. W oddali wyrasta Fitz Roy, Poincenot, Patagonia mieni się w odblaskach słonecznych promieni. W ciągu dnia wspinamy się po falach zalodzonego morza, najlepszym od wielu lat. Przed zachodem docieramy do namiotu. Po ostatnim zdobyciu szczytu w 2006 roku drogą przez Comppressor z Krzykaczem (przyp. Krzysztof Belczyński) czuję, że wyrównałem rachunki z górą. Po przejściu nitów Maestriego kazała mi wracać w burzy, ratując przy tym życie przyjaciela. Klasycznie pozwoliła odejść w promieniach gorącego słońca. Dziękuję Ci góro.

Polska, Kazalnica Mięguszowiecka.  Nowa droga solo, „Ostatni Mohikanin” . Zima 1996

Trzy dni samotności. Odkrywam siebie na nowej drodze na kazalnicy Mięguszowieckiej, zimą. Podchodząc pod ścianę widzę jak pochyla się nade mną niczym okapturzony mnich. Spogląda na mnie z powątpiewaniem, drwi.  Z każdym dniem oswajam ją sobie tak jak można oswoić się z lękiem,  osamotnieniem, wypowiadanymi do samego siebie słowami. Ostatniego, trzeciego dnia osiągam kulminację ściany. Zjeżdżam drogą i to jest właśnie ta chwila w której odżywam. Czuję się ostatnim człowiekiem na świecie, czuję, że nie zniknę tak po prostu, pozostawiam coś po sobie. Ślad, który widoczny jest nawet dziś, po upływie niemal osiemnastu lat.  Wspominając OM wciąż czuję ten dzień w którym stałem się nieśmiertelny.

Baffin Island 2002. Mount Thor, Pagnirtung Fiord. Nowa droga Absolute end.

Po tygodniu wspinaczki w pionowej ścianie docieramy w końcu do komfortowej półki na której możemy zdjąć uprzęże i przygotować się do ataku szczytowego. Na wprost rozpościera się górski krajobraz z przepływającymi pomiędzy szczytami strzępkami chmur. Moja głowa jest jeszcze w stanie wojny po trudnościach dolnej części ściany. Pokaleczone, spuchnięte dłonie są świadectwem ostatnich dni. Po rozbiciu biwaku, wieczorem parzę sobie kawę. Siadam na krawędzi półki i celebruję chwilę. Myślę o tym gdzie jestem, jaką droga podążam i że spełnianie marzeń jest możliwe. Przed snem czytam kolejny rozdział ciekawej, zabranej w ścianę książki.

Łańcuchówka „Expander”, 4x sprężyna. Tatry Polskie.

Po ponad dwudziestu godzinach kończymy ostatnią „Sprężynę” na Kościelcu i schodzimy do schroniska. W Betlejemce witają nas prowadzący w Tatrach szkolenia instruktorzy. Klepią z uznaniem po plecach.  Ledwie żywi dajemy się nakarmić i napoić, Krzykacz (przyp. Krzysztof Belczyński) zasypia po kilku minutach. Siedzę na ławie i wciąż czuję jakbym był w drodze. Tysiące kroków, tysiące przechwytów w skale nie pozwalają mi zasnąć. Zamykam oczy i widzę przed sobą granit, kosodrzewinę i piargi. Czuje się przesiąknięty górami i wysiłkiem. Mam wrażenie, że spaliłem lub wypociłem złe emocje. Jestem czysty.

Ziemia Baffina 2012, Kanada. „Superbalance”

Atak szczytowy. Po kilku godzinach wspinaczki stajemy wraz z Reganem (przyp. Marek Raganowicz) na szczycie Polar Sun Spire. W trakcie podchodzenia po poręczówkach mijamy granicę i wychodzimy ponad białe morze chmur. Wreszcie słońce. Za sobą mamy ponad dwadzieścia dni na zmrożonej  i zacienionej północnej  ścianie.  Zawsze wierzyłem, że za ciężką pracę należy się nagroda. Oto i ona. Przy kopczyku na najwyższym wierzchołku  spoglądamy za siebie. Na chmurach odbija się nasz szczyt z niewielkimi postaciami, wokół których rozświecają się barwne aureole. Widmo Brockenu! Wiem, że ta chwila już nigdy nie wróci. Dziękuję i góro za taka nagrodę, zapracowaliśmy sobie na nią.

Bieszczady 1997, Polska. Połoniny.

Wczoraj byłem na Połoninach. Siedzę z przyjaciółmi  przed namiotem, parzymy herbatę. Zachód słońca zabarwia góry na czerwono. Zamykam oczy i marzę o górach moich marzeń. Himalajach, Ziemi Baffina, Patagonii. Czuję, że kiedyś tam pojadę.

 

Marcin Yeti Tomaszewski  Himountain, Camp

www.marcintomaszewski.com

Jeśli podobał ci się ten artykuł podziel się nim z innymi.

Twetter Facebook

Inne w tej kategorii

30.12.2013

Wywiad z śp. Wojtkiem Rekinem Wentą

Z WOJCIECHEM „REKINEM” WENTĄ o szczecińskim środowisku wspinaczkowym, g&oac...

30.12.2013

Baffin Island 2012 Superbalance, National Geographic Traveler

Od kilku godzin wiszę na stanowisku asekuracyjnym, trzęsę się z zimna. Pod moimi nogami...