30.12.2013

Baffin Island 2012 Superbalance, National Geographic Traveler

NA JEDNEJ LINIE

Od kilku godzin wiszę na stanowisku asekuracyjnym, trzęsę się z zimna. Pod moimi nogami znajduje się niemal tysiąc metrów wymagającego terenu. Obserwuję Regana jak próbuje pokonać trudne miejsce w przewieszonej skalnej płycie. Obwieszony specjalistycznym sprzętem rozwiązuje łamigłówkę, którą postawiła przed nami ściana. Łączy nas lina o średnicy dziesięciu milimetrów. To w zupełności wystarczy. Jest przeraźliwie zimno, wczoraj przyszło załamanie pogody z obfitymi opadami śniegu.  Wisimy już niemal trzy tygodnie a czuję się jakbym był tutaj od zawsze. Nie zadajemy sobie pytań dlaczego tutaj jesteśmy. Pionowy świat wydaje się  być bardziej naturalny od tego pozostawionego na dole. Miarowo wysuwam linę z przyrządu asekuracyjnego i nasłuchuję odgłosów dobiegających z góry. Nagle słyszę głęboki gardłowy krzyk a po nim potężne szarpnięcie, które ciska mną o ścianę.  Wiem, że coś się wydarzyło i Regan zaliczył duży lot. Wypadł hak lub inny punkt asekuracyjny, skała w tym miejscu jest bardzo krucha. Na szczęcie wytrzymał któryś poniżej.  Trzymam mocno linę i nawołuję czy wszystko jest w porządku. Z góry dobiega mnie spokojne potwierdzenie. Po chwili lina znów się luzuje. To znak, że będzie wykonywał drugie podejście, mam nadzieję, że tym razem mu się uda. Ufamy sobie, oboje wiemy, że możemy na siebie liczyć.  To daje nam spokój i pewność siebie. Czas spędzony na stanowisku płynie bardzo wolno, mam dużo czasu na przemyślenia. Uczucie zimna się wzmaga, staram się cały czas ruszać, zwłaszcza nogami. Odnoszę  wrażenie, że jestem małym żukiem, który idąc swoją ścieżką czasem przewróci się na plecy lub też napotka inna przeszkodę. Podobnie jak on nie zastanawiam się na sensem swojej drogi. Po prostu idę starając się przy tym popełnić jak najmniej błędów. Po chwili słyszę komendę z góry: „ Maaaam auuutooo!!”. To znak, że założył górne stanowisko i czas na mnie. Wypinam karabinki i przygotowuję się do podchodzenia po linie. Gdy tylko dochodzę do Marka przejmę od niego cały sprzęt i rozpoczynam swoją szychtę. Cieszę się, ze jesteśmy tutaj tylko we dwójkę. Musimy dać z siebie sto procent, zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Nie możemy sobie pozwolić na jakikolwiek błąd ponieważ nikt nie przyjdzie nam z pomocą. W tych rejonach nie działają żadne służby ratownicze. Pomimo tak ciężkich warunków czuję w sobie radość, to jest przestrzeń w której czuję się najlepiej.

PIONOWY ŚWIAT

Gdy 14 kwietnia rozpoczęliśmywspinaczkę, spojrzałem na spowity w chmurach wierzchołek, Czułem że do całego ekwipunku który przywieźliśmy na saniach pod ścianę przyda nam się jeszcze dodatkowo dużo szczęścia i dobrej pogody. Ta druga od pierwszych dni dała nam się ostro we znaki. W trakcie opadów śniegu ściana pokryła się suknią spływających lawin pyłowych, które bardzo spowolniły wspinaczkę.

Po pierwszym dniu akcji rozgrzewając zmarznięte dłonie zapisałem w swoim notatniku pierwsze strzępki myśli:  „ Nie wiem co się wydarzy na tej  ścianie ale czuję, że będzie to dla mnie bardzo ważne.  Otwieram się, mam wrażenie, że droga sama mnie poprowadzi… To dziwne ale nie czujemy strachu, nie możemy się doczekać gdy wreszcie rozpoczniemy wspinaczkę. To trochę tak jak pierwszy kęs upragnionej potrawy, łyk wody na pustyni… Jest strasznie zimno, wiem, że musimy wspinać się w każdych warunkach, co chwile sprawdzam stan swoich dłoni, które kiedyś były odmrożone. Wczoraj straciłem czucie w kilku palcach u nogi, masowałem je przez dłuższą chwilę aż wreszcie wróciło czucie. Nie mogę sobie pozwolić nawet na najmniejszy błąd. Przy silnym wietrze uczucie zimna się wzmaga…”

TO ŚCIANA STAWIA WARUNKI

Polar Sun Spire  wyrasta wprost z fiordu Sam Ford i wznosi się na ponad 1300 metrów ponad jego powierzchnie. Stojąc u jej podstawy daje się odczuć, jak swoim ogromem przysłania wszystkie okoliczne ściany. Podziwiając jej piękno śmiejemy się i żartujemy, jesteśmy bardzo podekscytowani. Poklepuję go po przyjacielsku po plecach. Cieszę się, ze jesteśmy tutaj razem. Przez głowę przelatuje mi skojarzenie, że jesteśmy niczym dwóch żołnierzy siedzących ramie w ramie w okopie, odpierających przeważające siły wroga. W takich chwilach nie ma miejsca na ego, oboje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Nasza ściana mogłaby nie wybaczyć nam takiego błędu.

Zmaganie się z tego typu urwiskami  jest  bardzo wymagające nie tylko fizycznie ale również technicznie. W zależności od naturalnej rzeźby skały korzystamy z przeróżnego rodzaju przyrządów asekuracyjnych, które klinują się w jej naturalnych załamaniach i pęknięciach. Wiedzę o nich i sposobie odpowiedniego użycia zdobywa się latami i tylko w praktyce. Oboje z Reganem mamy za sobą wiele tysiącmetrowych ścian i nowych dróg  na całym świecie. Oboje zdajemy sobie sprawę że w miejscu w którym się znajdujemy musimy dać z siebie wszystko. Cały ekwipunek wraz z podwieszanymi namiotami Portaledge oraz żywnością na cztery tygodnie działalności waży ponad 100 kg. Nie sprzęt jest jednak najważniejszy. Bardzo duże znaczenie odgrywa również strategia oraz odnalezienie właściwej drogi w tym niesamowitym labiryncie skał. Każda formacja, rzeźba terenu powinna doprowadzić nas do kolejnej. Logika stanowi dla nas najwyższe kryterium.

Przed wejściem w ścianę wykonaliśmy serię zdjęć, które będą nam później służyć jako mapa pionowego świata. Czuliśmy się jak odkrywcy. W nocy gdy spaliśmy opatuleni w naszych ciepłych śpiworach śniły mi się rysy i pęknięcia, pola śnieżne i turnie z wielkim znakiem zapytania. Co dalej? Wiszę w wysuwającym się ze skały haku i szukam miejsca na kolejny, muszę się śpieszyć.... Ta niewiadoma w wspinaczce wymaga od nas dużej wiary. Obudziłem się i nie mogłem długo zasnąć. Jasna arktyczna noc zdaje się nie mieć końca. W końcu usnąłem.

WIELKIE ROZCZAROWANIE

W tak wielkiej ścianie pragnienia stają się naszą codzienną mantrą. Ciągle marzymy o cieple, jedzeniu, gorącej kawie lub kolejnym żelu energetycznym. Całą żywność spakowaliśmy do dwóch worków transportowych, które oznaczyliśmy cyframi jeden i dwa. Każdy w worów zawierał pełny prowiant na dwanaście dni akcji. Gdy pod koniec każdego dnia zjeżdżaliśmy do wiszącego  biwaku moja ręka od razu lądowała na dnie jedynki. Celem poszukiwań była dość spora torba zawierająca przepyszne orzeszki ziemnie. Myśl o nich towarzyszyła nam każdego dnia. Za każdym razem wydzielałem nam po dwie garści i dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu byliśmy w stanie zabrać się za gotowanie i ogarnięcie biwaku. Pewnego dnia nadszedł czas dwójki. Niestety nie znaleźliśmy w niej drugiej porcji naszych ścianowych delicji. To było największe i jedyne rozczarowanie w trakcie naszej wyprawy.

SEN W ŚCIANIE

Góra stała się naszym domem, nie czuję się już przy niej intruzem.  Ponad trzy tygodnie spędzone w pionowej ścianie odrealniają. Powoli zapominam  o ziemi i stabilnym gruncie po stopami. Mój dzień wyznacza wspinanie i codzienne rytuały.  Jasne noce nie pozwalają zapaść w głęboki sen. Co kilka godzin spoglądam na zegarek i żałuję, że czas tak wolno płynie. Chciałbym już zmienić pozycję, usiąść i napić się gorącej kawy. Nasz portaledge  nie ma zbyt wiele miejsca,  czasem budzę się z nogą Regana na mojej głowie choć częściej to jego spotyka.   Budzę się co kilka godzin i sprawdzam stan swoich stóp. Co kilka dni tracę z zimna czucie w którymś z palców, spędzam wtedy pół godziny na intensywnym rozcieraniu białej jak papier skóry.  Każdego ranka powtarzam te same rytuały, które z każdym dniem coraz bardziej powszednieją.  Regan rozpoczyna dzień od notatek. Czasem spoglądam mu przez ramię ale nie chcę czytać o czym pisze.  Powinniśmy zostawić sobie przestrzeń na sprawy osobiste.  W trakcie gotowania wody musimy być bardzo ostrożni.  Po wypełnieniu menażki zebranym ze ściany śniegiem rozpoczynamy jego topienie.  Jedna menażka wystarczy na dwie kawy i wodę do płatków z kaszką.  Wsypuje słodzik do swojej porcji kawy i zamykam szczelnie termiczny kubek. Ta chwila daje mi siłę na cały dzień.  Zamykam oczy i odpływam.  Po chwili biorę swój notatnik i uzupełniam schemat naszej drogi o pokonany wczoraj teren. Po dwóch godzinach wychodzimy na zewnątrz  i przepinamy się do znikających wysoko nad naszymi głowami lin. Gdzieś ponad nimi czeka na nas kolejne wyzwanie, czas się z nim zmierzyć. Wieczorem gotujemy liofilizowaną kolację i suszymy nad kuchenką zmrożone na kość rękawiczki. Co kilka dni szyję przetarte spodnie i kurtkę. Dostosowujemy się do życia w ścianie.

RZUCONE WYZWANIE

Dla wielu  alpinistów droga jest symbolem rozwoju. Wielu uważa, że tak naprawdę sama w sobie jest celem.  Kształci wytrwałość oraz sprawność zarówno fizyczną jak i emocjonalną. Na naszej ścieżce uczymy się samego siebie, rozwijamy  lub też na odwrót  gubimy właściwy kierunek. Można powiedzieć, że jest dobrą metaforą życia. Nie podążamy po czyjś śladach,  dlatego nie raz musimy zdać się na swoja intuicję i z wiarą sięgnąć do kolejnego chwytu. Wytyczamy własny szlak i nowe linie na pionowych ścianach po których być może w przyszłości podążą inni.

W  2009 roku poczułem, że w moim wspinaniu zabrnąłem w ślepy zaułek. Na świecie są setki pasm górskich, tysiące ścian jednak czuję, że brakuje mi klamry, którą spiąłbym w jedną całość wszystkie o których marzę.

Tak zrodziła się w mojej głowie idea projektu czterech żywiołów, która doprowadziła mnie w końcu pod ścianę Polar Sun Spire na Ziemi Baffina. Wiatr, zimno, woda i tropik to żywioły, które towarzyszą nam w górach. Patagonia słynie z silnych załamań pogody i gwałtownego wiatru. Alaska z zimna a Wenezuela z tropiku i wysokich temperatur. W każdym z tych rejonów znajdują się wielkie kilkusetmetrowe urwiska skalne.  Takie góry to mój żywioł. wielkich pionowych ścian to rodzaj wspinania, który pociąga mnie najbardziej.

SUPERBALANCE

Na północnym urwisku  zostały poprowadzone dotychczas dwie drogi. Amerykańska i norweska. Obie są bardzo wymagające i czasochłonne, ich twórcy spędzili na wspinaczce wiele dni. Amerykanie trzydzieści cztery a Norwedzy siedemnaście.

Studiując topografię istniejących dróg od samego początku zaskoczył mnie ich przebieg. Amerykanie rozwiązują prawe skrzydło monolitycznej ściany. Przeglądając schemat drogi odnoszę wrażenie, że poszukuje trudności. Dziesiątkami wywierconych nitów  pokonuje gładkie, pozbawione naturalnej rzeźby partie skały. Czteroosobowy zespół zmuszony jest zjechać w trakcie wspinaczki na linach do bazy aby uzupełnić  braki żywności.  Droga ta powstaje w okresie wiosennym i do tej pory jest jednym z największych „wielkościanowych” przejść na świecie.  Inspirowała całe pokolenie wspinaczy. Norwedzy natomiast uciekli swoją drogą bardziej w lewo poza główne spiętrzenie urwiska. Moją uwagę skupia jednak dziewicza formacja dokładnie pomiędzy nimi.

W wolnych chwilach przeszukuję sieć aby odświeżyć swoją wiedzę z historii . Za narodziny alpinizmu uznaje się zdobycie najwyższego szczytu Alp francuskich Mount Blanc w 1786 roku. Po tym wyczynie rozpoczęła się era zdobywania gór najbardziej dostępnymi drogami. Drogi te nazywane były liniami pierwszych zdobywców. Gdy już wszystkie szczyty w Europie zostały osiągnięte narodziła się era pokonywania najwybitniejszych ścian a następie rozwiązywania środkowych ich części. Diretissimy była drogami, które podążały śladami kropli wody spływającej wprost ze szczytu. Były ideą, która czasami przysłaniała styl przejścia. W trakcie ich wytyczania stosowano techniki sztucznych ułatwień, wbijano nity głównie po to by utrzymać najbardziej zbliżona do ideału linię.

Spoglądam ponownie na zdjęcie Polar Sun Spire, moją uwagę przykuwa formacja skalna leżąca pomiędzy istniejącymi drogami. Mam wrażenie, że spływa naturalnie, niczym kropla wody. W dolnej części swoim kształtem przypomina banana i tak ja też nazywamy.  Zastanawiam się co spowodowało, że pozostałe zespoły nie wybrały właśnie tej drogi. Oboje z Reganem wiemy, że banan jest kluczem do naszej diretissimy.

Rok później, 4 maj 2012. Dwudziesty dzień wspinaczki. Notatki Marcina. „... teraz rozumiem naszą ścianę, jej środek jest do przejścia tylko w warunkach zimowych. Przy wyższych temperaturach teren ten jest zbyt kruchy i niebezpieczny. Lód wypełniający szczeliny zespaja skałę w jedną całość, dużo odcinków pokonujemy na „dziabach”. Oszczędzamy naszą energię tak aby wystarczyła na kolejny dzień. Rozmawiałem dziś o tym z Reganem, znowu czuje to samo. Do głowy przychodzi nam jedno słowo. Superbalance…”

 

DROGA PRZEZ SZCZYT

7 maj 2012. Dwudziestego czwartego dnia wspinaczki stajemy na szczycie. Czujemy radość i zmęczenie. Pod sobą mamy 1750 metrów wytyczonej drogi. W trakcie biwaków na wewnętrznej części namiotu wrysowałem schemat pokonanego terenu.  Podobnie jak muzyk potrafi grac bez nut tak i ja posługując się naszym kodem jestem w stanie przejść ją teraz w myślach, metr po metrze.  Ta droga jest dla mnie swojego rodzaju talizmanem. W przyszłości da mi siłę i pomoże przetrwać trudne chwile. Przed nami zjazdy do czwartego biwaku. Następnego dnia planujemy zjechać ze ściany i zejść polami śnieżnymi do zasypanej bazy. 

Po zjeździe do naszego portaledge wydajemy małe przyjęcie. Żartujemy i wygłupiamy się. Rozmawiamy o kolejnych wspólnych wyprawach, myślimy o naszych domach. Dzwonimy za pomocą telefonu satelitarnego do naszego przewodnika, żeby wysłał po nas transport pod ścianę. Po zejściu do bazy zapisuję w swoim notatniku trzy słowa: „ …droga jest celem...”

Mój symbol drogi urzeczywistnił się.  Olśnił mnie  dotyk szorstkiej, zmrożonej na dalekiej północy ściany, która przez lata była jedynie w zasięgu moich marzeń. Wspinałem się po skale na której każda spędzona minuta była celem samym w sobie.

Dwa dni później jesteśmy już w małej wiosce Clyde River. To z niej wyruszają wszystkie wyprawy. Miejscowa ludność pomimo sympatii trzyma nas na dystans, nasz sukces przyjmuje bez większego entuzjazmu. Tutaj każdy musi być twardy.

CZTERY ŻYWIOŁY

Projekt czterech żywiołów nabrał rozpędu. 25 listopada 2012 roku tym razem z Kubą Radziejowskim wyruszamy na Cerro Torre w Patagonii. Podobnie jak w przypadku Baffina naszym celem jest nowa droga i dziewicze formacje w samym sercu zachodniej ściany. Aby zdobyć tą kapryśną górę muszę zmienić swój styl na lżejszy. Poza wytrzymałością duże znaczenie odegra również szybkość i to ona będzie kluczem pierwszego przejścia. Czy nam się uda? Trudno przewidzieć. Najważniejsze jest to aby próbować i iść swoją droga nawet jeśli wiedzie lekko pod górkę.

Marcin YetiTomaszewski

Jeśli podobał ci się ten artykuł podziel się nim z innymi.

Twetter Facebook

Inne w tej kategorii

30.12.2013

Wywiad z śp. Wojtkiem Rekinem Wentą

Z WOJCIECHEM „REKINEM” WENTĄ o szczecińskim środowisku wspinaczkowym, g&oac...

06.02.2014

10 najlepszych dni

Prowadzę trudny wyciąg w Polowie ściany. Pierwszy dzień słońca po załamaniu pogody. Nag...