30.12.2013

Wywiad z śp. Wojtkiem Rekinem Wentą

Z WOJCIECHEM „REKINEM” WENTĄ o szczecińskim środowisku wspinaczkowym, górach, kobietach, przyjaźni i chorobie rozmawia MARCIN „YETI” TOMASZEWSKI

 

Cieszę się, że zgodziłeś się na rozmowę. Pamiętam Twoją pierwszą reakcję, przyznaj się, ale bez cenzury.

 

- Zgodziłem się, ale nadal nie rozumiem, dlaczego chcesz porozmawiać ze mną. Są setki lepszych wspinaczy. Chyba, że chcesz rozmawiać z szarym, statystycznym górołazem "znad morza", to znaczy ze Szczecina.

 

- Wcześniej wyartykułowałeś to dobitniej. Znamy się już prawie dwadzieścia lat. Pamiętasz naszą pierwszą wspólną pracę na wysokościach? 1992 rok, miałem wtedy 17 lat, zrobiłem sobie wtedy dzień wagarowicza w szkole. Dopiero zaczynałem się wspinać.

 

-Tak, a potem poszliśmy się napić do siłowni, w której ćwiczyła mafia. Szczecin przypominał Dziki Zachód, a my po prostu weszliśmy i poprosiliśmy o coś do picia. Zaskoczenie było takie, że zamiast nas wyrzucić, życzliwie się nami zajęto. Pamiętam też przygotowania do mistrzostw Polski na słynnym szczecińskim luku,które spędzaliśmy leżąc na szczycie konstrukcji, uciekając przed Bernadetta Szczepańską. Nikt nas nigdy nie znalazł. Nigdy nie byłem dość odważny, aby skoczyć z piku na linie, ponoć ktoś to zrobił.

 

- Pamiętam tę ciszę, konsternację i mój pot spływający po plecach. Nasze żarty i Twój dar słuchania - wisząc liną w linę dużo rozmawialiśmy. Jak wspominasz tamte czasy i swoje podejście do wspinania?

 

- Przełom lat 80. i 90. i trochę później to czas wyjątkowy dla szczecińskiego wspinania. Powstaje wtedy chyba pierwsza w Polsce ścianka wspinaczkowa na Akademii Rolniczej. Kilku młodych, w tym ja, i trzech „wielkich” tj. Darek Sokołowski ustawiający na panelu ekstremy Wolfganga Gülicha, Stachu Piecuch chodzący non stop po 500 metrów na przewieszeniu - bo tyle ma zerwa - i Lech Milczarek o palcach z żelaza. Było kogo podglądać i się uczyć. Z tej grupy praktycznie wszyscy są aktywni do dziś, włącznie ze Sławkiem Jabłońskim i Rysiem Warzochą.

Niewątpliwym czynnikiem motywującym był zespół taneczny, gdzie były przecudnej urody niewiasty. Zespół ten ćwiczył na sali gimnastycznej gdyż my zajmowaliśmy miejsce tylko przy ścianie. Zawistni do dziś twierdzą, że jak był ich trening, ściągałem koszulkę i chodziłem po bacharze.

W 1990 roku poznałem Maćka Tertelisa, z którym połączyły nas nie tylko wspólne wspinaczki i nowe linie, ale przyjaźń, która trwa do dziś. Nasze drogi zeszły się przez jego partnera Marka Niecieckiego, który zginął na Miedzianym w grudniu 1989 r. miałem okazje wspiąć sie z Markiem w 1989r. Później Marek towarzyszył Maciejowi w przejściu nowych dróg i wariantów na Zamarłej. Nieciecki wystawił mi dobra opinie, i latem 90 roku Maciej zaproponował mi wspólne wspinanie. Dal mi jednocześnie ultimatum aby trochę podpakować, więc innego wyjścia nie było. Jego obsesją były techniki linowe i autoratownictwo, w których był absolutnym mistrzem. Tu też musiałem się poduczyć.

W połowie lat 90. nasz klub zasiliła grupa młodzieży z roczników 1974-76. Jaka to była rewolucja! I nowa ścianka w Szczecińskim Klubie Wysokogórskim! Mnie najbardziej cieszy, że właściwie wszyscy do dziś wspinają się w górach, co nie jest takie normalne w dzisiejszych czasach. Z nazwisk Dominik Pilip, Tomek Ferber, Szymon i Bartosz Przybył, Dariusz Bloch, Przemek Ballada, Ty.Starsi koledzy patrzyli na „stonkę” z lekkim przerażeniem. Dobijało ich też nasze poczucie humoru. Na przykład na wieży Bismarcka wspinali się nasi koledzy w wieku 40+. Nagle znalazła się tam reporterka z telewizji i rzuåciła mi pytanie: „ponoć założycielem Szczecińskiego Klubu Wysokogórskiego był słynny Groński, czy on żyje?”„Tak wspina się tam” - odparłem, pokazując na jednego ze starszych kolegów. Pani z kamerzystą zachwyceni polecieli do nich szukać Grońskiego. My pękaliśmy ze śmiechu.

Każdy wybierał własną drogę w górach. Dominik Pilip powiedział mi kiedyś „wiesz Rekin, zamiast 20 dróg na Kościelcu i 15 na Zamarłej, wolę mieć w wykazie Filar Walkera”. Pojechał, zrobił. Ma rację - ma. Jest też grupa himalaistów czerpiąca z dorobku Henschkego jak Robert Wieczkowski czy Jurek Kawiak.

- Masz zdecydowanie za dobrą pamięć do faktów. Pamiętam lata, kiedy powstała pierwsza ściana w podziemiach szczecińskiego klubu . Na co dzień wszyscy podpierali mury, a kiedy tylko z tarasu dobiegały kobiece głosy, niektórzy zrzucali koszulki i lecieli na najtrudniejsze przystawki lub drabinę bachara. Jaki wpływ miały kobiety na Twoją motywację do wspinania? Powiedzmy sobie szczerze, nie wspinamy się tylko dla sławy.

 

- Temat rzeka, wręcz rozprawa doktorska. Faktycznie, można cię było spokojnie zabierać na randki, pójść coś załatwić, i wrócić bez obawy, że poderwiesz dziewczynę. Dlatego często byliśmy razem na słynnym luku, gdzie zapraszałem koleżanki. Bachar bacharem, ale wspominam te wpadki przed dziewczynami… Zdarzyło mi się lecieć głową w dół i twarzą do publiki, kiedy chciałem zabłysnąć i pokazać, jak wygląda wspinanie. Po prostu się omsknąłem.

 

Jestem Twoim dłużnikiem. Poznałeś mnie przecież z „Krzykaczem”, z którym wspinałem się wiele lat. Jak się poznaliście?

- Parę tygodni przed maturą zadzwoniła do mnie koleżanka, która oświadczyła, że jej kumpel z liceum, Krzysiek Belczyński, chce się wspinać. Byłem już po kursach, uchodziłem za „doświadczonego”. Krzysiek zaimponował mi nieprawdopodobną wręcz odwagą i kompletnym brakiem wrażliwości na ekspozycję. Był bardzo silny (przez lata trenował sporty walki). Poza szczecińską wieżą i Sokolikami nigdy się z nim nie wspinałem, wy za to stworzyliście doborowy zespół. Gdyby nie kontuzje i stan zdrowia myślę, że do dziś byłby postacią znaczącą w polskim wspinaniu. Za to mamy wspaniałego naukowca.

 

„Krzykacz” nadal jest moim przyjacielem, choć nie wspinamy się już razem. Podobno księdza Krzysztofa Gardynę i Wojtka Mateję poznałeś podczas pielgrzymki a Muskata w pociągu.

w marcu 90. zapisałem się na pielgrzymkę dla maturzystów na Jasną Górę. Dodatkowym atutem było odbywające się w tym czasie spotkanie ludzi gór. Kiedy olałem maturzystów i poszedłem do wspinaczy, okazało się, że pielgrzymów (i maturzystow)  jest dwóch Wojtek Mateja i ja, a księży trzech, w tym Krzysiek Gardyna.

Z Muskatem byl caly kabaret. W czerwcu 94 wsiadamy z maciejem do pociagu realacji warszawa zakopane. Czery plecaki, i my gadajacy co trzeba zrobic. Cele to okap romb na kopie spadowej zevszczegolami, nos zamarlej ( oba projekty to idee fix macka ) omawiamy linie ktora bdrobot bzamieni w lobby instruktorskie, mnie kusza drogi pawlikowskiego na lazalnicy bialczanskiej. Naprzeciw nas siedzi gosc ktory slucha nas z zainteresowanoem, ale przez cala droge noc nie powiedzial.zdradzal go tylko profesjonalny plecak. Kilka tygodni pozniej jeden ze znajomych przedstawia nam pasazera "wy sie chyba nie znacie, to janek muskat". Pierwsza mysl to czy nie dalismy ciala przed krolem tatr.Janek stwierdzil, ze w pociagu mial niezly ubaw.

 

Przesuńmy się kilka lat naprzód. Jakie były kamienie milowe w Twoim wspinaniu?

- Największym „przeorientowaniem” było przejście z literatury międzywojennej, którą dawał mi ojciec do odkrycia krakowskiej Nowej Fali i wspinaczki sportowej. Pierwszymi czasopismami górskimi, które czytałem, były „Taterniczki” i „Bularze”, które pieczołowicie zbierałem i wręcz znałem na pamięć. Kto dziś pamięta skalę tatrzańską, podlesicką, szkołę łódzką, Nową Falę, warszawską szkołę bulderingu i tak dalej? Drugim etapem było niewątpliwie poznawanie ścian tatrzańskich pod kątem tworzenia nowych dróg. Miałem i mam swoich górskich idoli m.in. Stanisławskiego i Kurtykę.

Na pewno wielkie znaczenie miało poznanie Maćka Tertelisa. Miał żyłkę eksploratora, wszędzie studiował możliwości poprowadzenia nowych dróg i wariantów. Zawsze podziwiałem osoby, które otwierały nowe drogi. Na nasze emploi górskie niewątpliwie wpłynęła śmierć kilku kolegów, co spowodowało, że powstały bezpieczne drogi sportowe.

 

- Nowe drogi ofiarują nam nieśmiertelność, jednak jest to również pewna forma twórczości. Tworzysz przestrzeń, która już na zawsze pozostanie twoja. Maciek wskazał Ci drogę i pociągnął za sobą. Nadal się przyjaźnicie. Partnerstwo ma swoją wartość, co ostatnio nie do końca jest szanowane. Podobnie jak ja pochodzisz z pokolenia, które wychowało się na pewnych zasadach.

 

- Tego dnia, kiedy złamałem kręgosłup i wykryto u mnie chorobęw lutym 2008. Maciej przyjechał z Warszawy tylko po to, aby stanąć z moją żoną pod szpitalem. Przez pielęgniarkę podał mi album Hubera o Cimach.

O moich partnerach i kolegach mogę wypowiadać się wyłącznie w superlatywach, gdyż miałem to szczęście, że na nikim się nie zawiodłem. Sytuacja, w której się znalazłem pokazała, że można liczyć na osoby, z którymi wiążesz się liną, nawet przed dwudziestu latach. Jestem też pod wielkim wrażeniem pomocy, jaką otrzymałem przez Fundację im. Kukuczki od całego środowiska wspinaczkowego - zarówno finansowej, jak i wsparcia psychicznego. Wszystkim bardzo serdecznie dziękuję. Wracając do partnerstwa - uczono mnie klasycznej zasady: wychodzimy razem, wracamy razem. Imperatyw solidarności i opieki nad partnerem to prosta zasada etyczna. Dotychczas nie miałem sytuacji, aby zawiodła.

 

- Zakładam, że w wywiadzie, podobnie jak we wspinaniu, pokusimy się o wyjście wysoko ponad ostatni dobry przelot. Na co dzień pewne tematy odsuwamy na bok, jednak tak, czy inaczej, musimy się z nimi mierzyć. Uważasz, że odwaga w górach przekłada się na tą w życiu codziennym?

 

- Znowu pytanie, na które nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem. Korosadowiczowi po II wojnie zarzucono współpracę z gadzinówką. Był odważnym wspinaczem? Niewątpliwie. Jego partnerzy - Wawa czy Orłowski, walczyali w Armii Krajowej. Każdy z nas wykonuje inne zawody na nizinach, i porusza się w określonych ramach. Po sobie i innych widzę, że wspinanie wykształca jednak pewien zespół cech, które powodują, że jednak nie poddajemy sie tak łatwo. Jak w trudnej sytuacji w górach – jest beznadziejnie, ale może zrobię krok w górę, i tam będzie lepiej.

 

- To wiara, że może uda nam się tam założyć dobrą asekurację, która doda wiatru w żagle.

Co czujesz, gdy stajesz pod dziewiczym kawałkiem skały z partnerem? Co czujesz, kiedy droga jest już zamknięta i udostępniona wspinaczom?

 

- Oj, trudno odnieść się do takiego pytania. Czym innym jest robienie nowej drogi w Tatrach, gdzie wiesz mniej więcej co cię może czekać. Inaczej wy, big’wallowcy oceniacie sytuacje na wielkich ścianach, gdzie o sukcesie decyduje mieszanka doświadczenia, intuicji skalnej, pogody i szczęścia. Na pewno czujesz satysfakcję, że jest to coś twojego. Kazdy z nas cieszy sie ze przeszedl choc kawalek ziemi nieznanej. Raduje, że inni przychodzą i mówią, że twoja droga jest fajna. Z innej strony - w górach mamy wiele dróg, które nadal mają przejścia tylko autorskie.

 

- Różnimy się tym, że ja wytyczam drogi dla siebie, a Ty dla innych. Wyszło szydło z worka, jestem egoistą. Przeszedłem wiele z Waszych linii, dały mi dużo satysfakcji i przyjemności. Spora ich ilość świetnie nadaje się na skalną randkę z dziewczyną, nieduże trudności, dobra asekuracja, można się wykazać : ) Nie wierzę, że nie wziąłeś tego pod uwagę.

 

- Z Maciejem zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego na nowe drogi chodzą tylko „koneserzy”. Tertelis w 1993 roku postawił bardzo ciekawą tezę, że akceptowalną, „ludzką” granicą możliwości w Tatrach jest stopień VI.1. Wobec tego nie można tworzyć nic trudniejszego, bo niewiele osób na to pójdzie. Teza ta okazała się strzałem w „dziesiątkę”. Jej ucieleśnienie widać na Mnichu, gdzie Zemsta Wacka na drugim wyciągu ucieka na filarek po prawej stronie. Przykład Piotra Drobota, czy Kustoszy Mnicha (Korczaka, Marcisza, Opozdy) pokazuje, że trudne drogi sportowe też mają niemało amatorów. Ale musiało minąć kilkanaście lat, w trakcie których sztuczne ściany bulderowe powstały prawie w każdym mieście.

Powiem szczerze, ze nigdy nie byłem żadnym ekstremalistą jak ty czy inni nasi koledzy wspinacze. Bardziej mnie ciągnęło na drogi historyczne lub opisane jako przełomowe w historii. Dzięki Bogu mam tez kilka dróg, które przeszedłem samotnie, ale była to raczej zabawa niż ścieżka którą ty podążasz.

- Twoja ulubiona nowa droga.

- Wszystkie kocham. Może Brzoskwinia na kopie spadowej, nad którą prace trwały prawie półtora miesiąca latem 1994,  rozłożone w czasie. Maciej intensywnie szkolił, ja wspomniałem sie z innymi kolegami, często nie mieliśmy czasu, aby skończyć drogę. Poprowadziliśmy ją ze Stępisiewiczem dzień przed wyjazdem.

 

- Jednozdaniowe motto, którym mógłbyś określić Wasze podejście do realizacji nowych dróg.

- Kiedyś odpowiedziałbym inaczej. Dziś może banalne „non omnis moriar”.

 

- Dobrym przerywnikiem byłaby jakaś ciekawa anegdotka.

- w 1995 zamieszkał w namiocie na taborze koło nas tata z synami. Tatę znaliśmy. Synów nie. Byli bardzo grzeczni i karni. Typowe wakacje rodzinne. Psycha taty wyraźnie siadała wieczorami, gdy synowie omawiali plany wspinaczkowe na dzień następny. Starał się tonować nastroje, ale wśród młodych dominowała cyfra. Omawiali sprawy taktyczne, zmiany prowadzenia. Po jednej z dyskusji tato spokojnie dołożył do plecaka małpę, i oddał się konwersacji z nami. Któregoś dnia zobaczyliśmy dwóch uśmiechniętych młodzieńców w strugach deszczu wracających ze wschodniej Mnicha. Za nimi wlókł się tato, który stwierdził, że „tak w dupę nie dostał nawet na Evereście”.

Bracia Pustelnicy mieli wówczas ok. 14-16 lat.

Wieczory – kiedy młodzieńcy już spali – najczęściej spędzaliśmy słuchając opowieści Piotra przy winku. Któregoś razu do namiotu wpadła kudłata postać i ryknęła „Jestem instruktorem PZA, spać gnoje, a nie urządzać libacje”. Postać zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. „Dlaczego nie powiedzieliście, że też jesteście instruktorami?” - zainteresowałem się ze śmiechem. „A jakby nam kudłacz walnął?” – padła odpowiedź inteligentów.

Kim był ów „straszny” człowiek, nie wiem do dziś.

 

 

- Dla mnie jesteś facetem nie do zdarcia. Po pierwszych chemiach  pojechałeś ze Staszkiem Piecuchem w Dolomity i zrobiliście siódemkowe drogi . Prowadziłeś również w tamtym okresie wykłady, jak radzić sobie z nowotworem. Potem nadszedł drugi nawrót choroby, przetrwałeś pierwsze uderzenie, choć nie było to łatwe. Nie jeden już wycofałby się w doliny. Pokazujesz wszystkim, jak się walczy, masz dużo wewnętrznej siły.

 

- Przesadzasz z tym nie do zdarcia, upadłem psychicznie kilka razy. Ale krótko – chemii już nie liczę, tyle ich było. Dla mnie najważniejszy był powrót do wspinania po czterech miesiącach w lipcu 2008, po pierwszej operacji kręgosłupa w marcu 2008 (raptem cztery śruby).Cztery miesiące później już wspinałem się prowadząc drogi do 5w Dolomitach m.in. Na Col de Bos.Ortopeda kategorycznie zakazał mi latać. Trudniejsze wyciągi przechodziłem na drugiego. Dla mnie była to oznaka normalności. I znów jestem winien wielki szacunek moim partnerom, którzy wówczas – po operacji, po i w trakcie chemii się ze głownie ze mną sie wspinali,glownie  Maciek Tertelis i Bartek Przybył, ale tez mariusz tkaczyk i stach piecuch. Myślę, że bali się równie mocno, jak ja.

Przykład z czerwca 2011 roku. Z Maciejem Tertelisem podeszliśmy pod Mnicha, gdzie zemdlałem (byłem w trakcie chemioterapii). Wyciągnął mnie z głazów, posiedzieliśmy chwilę i zeszliśmy na dół. Ze Stanisławem Piecuchem byłem na ostatnim wyjeździe wspinaczkowym w Dolomitach we wrześniu 2011. Staszek – osoba nie do zdarcia w górach, zaproponował drogi, które przestraszyły nawet mój nowotwór. W drodze, koło Berlina udało mi się wynegocjować obniżenie trudności o kilka stopni. Stanęło na 7+. Stanisław z wrodzonym humorem stwierdził "ty tylko mnie asekuruj i patrz na widoki ". Stach śmiał się potem, że po przejściu okapów wróciła mi radość wspinania. Druga droga, raptem 7- po plytach, byla fraszka. Po powrocie do Szczecina, tydzień później, przeszedłem kolejną operację kręgosłupa, po której spędziłem pół roku na wózku inwalidzkim.

 

- Dziś spotkaliśmy się na chwilę u Twoich znajomych. Wyśmiewaliśmy się z raka, żartowaliśmy, żebyś nie kupował nowych ubrań, a jeśli Ci się zdarzy, to będę je nosił po Tobie. Śmiałeś się szczerze. Zastanawiałem się, czy nie przekraczamy właśnie  niewidzialnej granicy. Jak się z tym czujesz? Moim zdaniem rozkładasz tym swoją chorobę na łopatki, bez względu na ostateczny wynik, wygrywasz.

- Mieliśmy nie gadać o chorobie. Każdy walczy jak umie i humor jest jedną z broni.

 

- Potwierdzam, Twoją najmocniejszą stroną jest dystans do samego siebie. Nasz wywiad zbliżą się do kluczowych trudności. Po nich jest już dobry przelot i wyjście ponad chmury w pełnym słońcu na szczyt.

Wiedziałeś, że zadam to pytanie: o kryzys w szpitalu, i oddział zakaźny. Mówiłeś, że miałeś myśli samobójcze, obliczałeś godziny obchodów pielęgniarek. Niewielu z nas dochodzi do takiego punktu, jednak są też tacy, którzy potrafią doskonale Cię zrozumieć.

- Po operacji na początku października 2011 byłem praktycznie sparaliżowany od mostka w dół. Do tego doszła sepsa i miesiąc na oddziale zakaźnym. Jak leżysz w takim stanie w pampersach, a za współlokatora masz osobę, która nie ma połowy głowy, psycha może siąść. Nawet nie wiesz, jak człowiek zaczyna racjonalnie planować ewentualne odejście. Upadłem, ale się podniosłem.

Wielkie znaczenie ma dla mnie odpowiedzialność za słowa. O tym, że będę chodził o kulach, o lasce mówiła mi córka, żona, rehabilitantka, jedni i drudzy rodzice. To wszystko przekreśliła jednym zdaniem młoda lekarka, która wywaliła mi, że do końca życia będę „warzywem”.

 

- Wróćmy ponownie do wspinania. Dużo czasu spędziłeś w skałkach. Gdzie najczęściej przebywałeś, ulubione drogi? Masz na swoim koncie jakieś nowe linie?

- W skałkach doszedłem do poziomu VI.2 OS, co z dzisiejszego punktu widzenia jest wynikiem wręcz żenującym. Ze Szczecina dojechać do Rzędkowic, czy w Tatry to prawie taka sama droga, więc większość czasu, po dwa i pół miesiąca, spędzaliśmy w górach. W skałkach wybieraliśmyz Maciejem rejony mniej uczęszczane np. Nietoperzowe. O naszych pracach ekiperskich lepiej nie wspominać, bo są tylko ułamkiem tego, co stworzyli w swoich rejonach Piotrek Drobot, Jacek Trzemżalski, czy Mariusz Biedrzycki. 

 

- Pamiętam, kiedy niemal dwie dekady temu otwierałem z moim ówczesnym partnerem, Grzegorzem Mołczanem nową drogę na Kazermie w Podlesicach. Aby móc obić kończącą się pod skalnym dachem drogę, pożyczyliśmy od gospodarza wielką drewnianą drabinę, z którą dzielnie maszerowaliśmy w skały, nie miałem plecaka, więc większość prowiantu upchałem w kieszeniach…

Z czego się dziś śmiejesz, gdy wracasz pamięcią w przeszłość? Opowiedz o sytuacjach, które kłóciły się z prawami logiki.

- Góry mają to do siebie, że sytuacje śmieszne i tragiczne mieszają się ze sobą. Z logiką dla mnie najbardziej kłóciły się sytuacje, kiedy zespół w ścianie twierdził, że jest na drodze A, w rzeczywistości były na drodze B. Najfajniejsze było to, że schemat im pasował. Dotyczyło to głównie tzw. „wspinaczy tuż po kursie”. Nie na darmo starzy mówili, że „grunt to trafić w górę”.

A sytuacji, kiedy okulista dr Krzysiek Jacques mówi w ścianie do delikwenta, który dostał po oczach odłamkami skalnymi: „pójdź do jakiegoś okulisty”, było bez liku.

 

- Wiem, że pijesz teraz do mnie. Kilka dni temu opowiadałem Ci, jak to wbiłem się w drogę na czołówce Mięgusza i choć wszystko w miarę się zgadzało, na trzecim wyciągu mgły zeszły niżej i okazało się, że wiszę na Kazalnicy Cubryńskiej…

 - Powiem szczerze: nie myślałem o tobie, ale właśnie o czołówce MSW, gdzie jest o kilka zacięć za dużo.

 

- Czy masz teraz jakieś marzenia?

- Już nie. Dla mojej córki największe marzenie to, by tata był zdrowy.

 

- Dlaczego „Rekin”?

- Spaliłem raz mój ulubiony kawał o bosmanie wstawiając tam rekina. Tak długo się śmiano, aż ksywa do mnie przylgnęła.

 

-Dziękuję Ci za poświęcony czas. Życzę i zdrowia i siły.

- Bardzo dziękuję, Marcin.

 

WOJCIECH WENTA

Lat, urodzony, 42.      03.05.1971

Mieszka w szczecinie

Wykształcenie wyższe

Praca obecnie emeryt MSW

Rodzina zona plus czteroletnia corka

Zaczął się wspinać..1988

Wspinał się Tatry, Alpy Dolomity, Arco plus wielowyciagowe okolice, Frankenjura, Ith

Najlepsze przejścia w dolomitach droga batajan w całości poprowadzona przez Piecucha spigolo demuth na cima ovest z Maciejem. W tatrach Łapinski i Fereński na wsch mnicha, kompleks stolicy i masowanie kompleksów (klasycznie, trudności prowadził Maciej ) ja 7- rp i os na rożnych drogach. Maciej twierdzi, ze 7/7+ na nowej drodze na mniszku ale po paru przejściach sie oberwała i ja przeceniono :-), dr. Patrzykont kosek na Koscielcu zadnim solo z asek. Ponoć jako pierwszy w 93. Ogólnie prawie 200 dróg górskich i wielowyciagowych na koncie.

Nowa drogi tańczący z blokami - koscielec, cud niepamięci i cooking looking mniszek, masowanie kompleksów, kompleks stolicy i wakacje w tybecie na mniszku. Zemsta Wacka mnich, pachniesz brzoskwinia kopa spadowa, Świnica jajusie sadzone zima, ale tez  czas odnaleziony na Kościelcu, warianty aqalung na koascielcu, warianty klasyczne na Zamarlej itp. Próby Alabamy na mnichu i na kazalnicy nowej linii. Wszystkie z maciejem tertelisem.

Partnerzy głownie i najbardziej Maciej Tertelis,  ale tez Robert Stepisiewicz, Krzysztof  Jacques, piotr bucki, Marcin Tomaszewski, Dominik Pilip, Slawek Jablonski, Ryszard Warzocha, Bartek Przybyl, Stach Piecuch, Mariusz Tkaczyk, Pawel Rumun, Przemek Ballada.

Jeśli podobał ci się ten artykuł podziel się nim z innymi.

Twetter Facebook

Inne w tej kategorii

30.12.2013

Baffin Island 2012 Superbalance, National Geographic Traveler

Od kilku godzin wiszę na stanowisku asekuracyjnym, trzęsę się z zimna. Pod moimi nogami...

06.02.2014

10 najlepszych dni

Prowadzę trudny wyciąg w Polowie ściany. Pierwszy dzień słońca po załamaniu pogody. Nag...