20.12.2013

Pakistan 2007, Trango Namelless Tower

Z perspektywy czasu, no może niezbyt długiego mogę stwierdzić, że nasza wyprawa zorganizowana została optymalnie. Minimum sprzętu ograniczyło koszty transportu. Świetne porozumienie z agencją i komunikacja w drodze do bazy zminimalizowały ilość męczących dni w Islamabadzie czy Skardu. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć w góry. Karawana. Nasz oficer okazał się świetnym organizatorem i kumplem, przez co te kilka dni na Baltono odbierałem bez stresu czy nieporozumień. Zatrudniając agencję tak to właśnie wszystko powinno wyglądać. Będąc kilka lat temu w Nangmah wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Nieprzystosowany do takich luksusów nieśmiało cieszyłem się, że wszystko układa się po naszej myśli. Pozostała jednak góra… Trango Tower. Co roku atakuje ją kilka zespołów, zwykle w stylu oblężniczym w cztery pięć dni z portalem lub biwakując na skalnych półkach. Razem z Krzykaczem ( Krzysztof Belczyński KW Toruń) wiedzieliśmy, że w takim stylu zdobyć można wiele trudnych ścian. My jednak postawiliśmy na styl. Chcieliśmy wejść na szczyt w jeden najwyżej dwa dni. Bez śpiworów, zbędnego prowiantu z lekkim swetrem puchowym w szmacianym plecaku, sprzętem na uprzęży i rakami odklejonymi taśmą do lekkich adidasów... W takim czasie z Trango należy się mierzyć jedynie na lekko i klasycznie. Można zapomnieć o hakówce, która na tej ścianie przedłuża wspinanie o kilka dni.

Baza 4100mnpm. Piękny staw u podnóża kilkusetmetrowej skalnej ściany, dogodne miejsca pod namioty. Wymarzone wręcz miejsce na odpoczynek lub zbieranie sił przed wspinaczką. Na tej wyprawie wszystko układało nam się tak jak należy, to było bardzo dziwne. Jak cisza przed burzą.

Pierwszy tydzień pobytu w bazie aklimatyzujemy się do wysokości 5200mnpm. W międzyczasie przychodzi kilka załamań pogody, w trakcie, których ściana przymierza swoje białe szaty.

Po dziesięciu dniach w końcu czujemy się gotowi. Z wyniesionym sprzętem pod ścianę zaaklimatyzowani czekaliśmy na to właściwe okno. W końcu nadeszło…

Zwykle w tego typu relacjach można przeczytać o tym jak wspinacze w końcu wchodzą w ścianę. Zmagają się z trudnościami drogi, pogarszającą się pogodą by w końcu stanąć na upragnionej górze. Skrycie pomiędzy wierszami można podziwiać ich determinację i umiejętności w dążeniu do celu. Podążać wraz nimi topografią ściany aż do samego szczytu. Niestety ja nie mogę dziś czegoś takiego napisać. Kontuzja ręki, której uległem podczas wspinaczki przekreśliła dalszą akcję górską. Przekreśliła nasze szanse by zmierzyć się z upragnionym Trango. Zmuszeni zostaliśmy zrezygnować ze szczytu.

W trakcie mojego wspinania bardzo dobrze poznałem smak porażki. I co najważniejsze nauczyłem sobie z nią radzić. Nie raz zastanawiałem się, w czym jestem dobry, w jakiej profesji mógłbym nazwać się specjalistą. Teraz już to pojąłem. Od porażki… ona jest mi bliższa. Częściej uparcie podnosiłem się po powalającym ciosie niż prostowałem na wymarzonym szczycie. Stając na nim, trochę zaślepieni, sami sobie dajemy świadectwo, że stać nas na więcej. Choćby proporcje wyniosły jeden do stu, zawsze warto się podnieść.

Marcin Yeti Tomaszewski
EPA, DTA Technik, PZA

Jeśli podobał ci się ten artykuł podziel się nim z innymi.

Twetter Facebook

Inne w tej kategorii

20.12.2013

Wenezuela 2010, Acopan Tepui

Misterios! W końcu jesteśmy! Poszatkowani przez moskity, brudni i wymęczeni ale dopięli...

30.12.2013

Patagonia 2012, Cerro Torre Ferrari Route, Poincenot.

28 grudnia, w ciągu trzech dni od pojawienia się na miejscu, udało na się dokonać pierw...

31.12.2013

Alaska 2004, Last Cry of the Butterfly, Citadel.

Podnoszę głowę z nad szpejarki. Z perspektywy skierowanego do szczeliny haka spostrzega...

31.12.2013

Pakistan 2013, Great Trango Tower, Bushido.

Wywiad dla Magazynu GÓRY 2013. Odpowiedzi Marcin Tomaszewski oraz Marek Raganowi...

20.12.2013

Patagonia 2009

Supercanaletta bez lodu! To bylo naprawde kilka mocnych dni. Prawdziwy maraton. Podejsc...