19.12.2013
W październiku 2003 roku wraz z Wojtkiem Kurtyką postanowiliśmy zmierzyć się z niezdobytą północną ścianą Teng Khan Boche w dolinie Khumbu. Naszą drogę miał otworzyć wspaniały lód spływający cienkimi jęzorami ze szczytu tej ponad 1700 metrowej ściany. Wojtek obserwował go od lat, z dystansu. Po wielu dniach działalności, gdy dotarliśmy w końcu pod "naszą" ścianę okazało się, że lód ten nie istnieje. Zamiast niego, pokryte luźnym śniegiem skalne płyty, przekreśliły wszystko. Dystans stał się wtedy dla nas przepaścią.
Wojtek wielokrotnie opowiadał mi o swoim ogrodzie, jak uwielbia poranne spacery po nim, z kubkiem kawy w ręku. Wiosną już na ganku można poczuć zapach liści i kwiatów. Jego mieszkanie spowija tajemnica niezliczonych nasion i encyklopedii botanicznych. Łacińskie nazwy, których słuchałem przez kilka tygodni i prawdziwy zachwyt naturą. To wszystko postawione jest na przeciwległym biegunie ryzyka i dynamiki himalajskich przedsięwzięć. To zadziwiające, jak wiele człowiek jest w stanie odnaleźć w sobie pasji i je ze sobą połączyć tak, aby stały się jednorodne. Smak kawy w takim ogrodzie po szczęśliwym powrocie z gór musi być szczególny, a po udanej wspinaczce niezapomniany.
Wypełnione po brzegi Kathmandu można zwiedzić już w dwa dni. To egzotyczne miasto przyciąga, ale i odpycha zarazem. Piękna kultura przebrana w nędzne szaty. Ma swój dyskretny urok, oszałamia i wciąga. Thamel, turystyczna dzielnica pełna sztuczności, została stworzona na potrzeby turystów. Jednak wysiadając z samolotu w Lukli jesteśmy już w górach. Wędrówka w rejonie Khumbu jest niezapomnianym przeżyciem. Dla alpinisty ma ona jednak inny wymiar, można tych gór dotknąć. Wodząc oczami po ścianach niemal fizycznie można w wyobraźni doświadczyć uczuć, które towarzyszyć mogą tylko wspinaczce.
Teng Khan Boche. Co roku pokazuje się w innej szacie. Strużki białego śniegu czasami sięgają aż do podstawy ściany, a innym razem rozpływają się gdzieś wysoko w głównym jej spiętrzeniu, na gładkiej jak lustro skale. Przez dwa tygodnie codziennie obserwowaliśmy ją przez lornetkę i co dzień zadawaliśmy sobie to samo pytanie. Czy tam jest lód? Jednak żeby się o tym przekonać musieliśmy podejść pod jej spiętrzenie. Zaryzykowaliśmy. Skupiając się na Boche postawiliśmy wszystko na jedną kartę i odcięliśmy sobie drogę pod alternatywny cel znajdujący się cztery dni marszu stąd. Po kilku dniach załamania pogody, aklimatyzacji i transporcie żywności do doliny, stanęliśmy w końcu u jej podnóża. Tego dnia wszystko stało się jasne, mając do dyspozycji ograniczoną ilość sprzętu, żywności i czasu nie mieliśmy żadnych szans na przeprowadzenie wydłużonej akcji. To uczucie często powracało do mnie w nocy, we śnie. Gdy wspinało się już wiele razy w ścianie, porównuje się warunki panujące na poprzednich do tej kolejnej. Należy mieć tę świadomość, że łatwo o pomyłkę, ponieważ każda góra rządzi się swoimi prawami.
20.12.2013
Misterios! W końcu jesteśmy! Poszatkowani przez moskity, brudni i wymęczeni ale dopięli...
30.12.2013
28 grudnia, w ciągu trzech dni od pojawienia się na miejscu, udało na się dokonać pierw...
31.12.2013
Podnoszę głowę z nad szpejarki. Z perspektywy skierowanego do szczeliny haka spostrzega...
31.12.2013
Wywiad dla Magazynu GÓRY 2013. Odpowiedzi Marcin Tomaszewski oraz Marek Raganowi...
20.12.2013
Supercanaletta bez lodu! To bylo naprawde kilka mocnych dni. Prawdziwy maraton. Podejsc...