18.12.2013

PLANETA SPISEK, Grenlandia

Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy doszliśmy do moreny, na chwilę rozstąpiły się mgły. Poczułem wtedy ścisk w gardle. Potworna, tysiącmetrowa ściana do złudzenia przypominająca otwartą księgę pochylała się nad nami.

To tam zapragnęliśmy spisać nasz kolejny rozdział, a nazwaliśmy go "Planeta Spisek". Przez kilka kolejnych dni myśleliśmy tylko o niej, każdy inaczej Podczas transportu pod ścianę, wpatrzony w oplatające kostki krzewy, czułem niemal dotyk jej szorstkiego granitu. Chłopcy też zdawali się być gdzieś
daleko, każdy miał własną drogę, choć wyruszyliśmy jako zespół. Baza, kładka, wielka dolina i kilka moren tak wyglądały te dni - przyzwyczajeni do wysiłku złapaliśmy właściwy rytm, a ściana zdawała się być coraz bliżej i bliżej.

W końcu stanęliśmy u jej stóp.
Mieliśmy skromne informacje o ścianie Nalumasortoq, więc kiedy podczas pierwszego dnia wspinaczki Stachu napotkał ślady wspinaczy - kilka haków i spit, wiedzieliśmy już, że te cztery wyciągi były tego dnia stracone. Po nocnej burzy zostaliśmy zmuszeni zejść do bazy, jednak po dwóch dniach odpoczynku uderzyliśmy na dobre. Pierwsze cztery wyciągi doprowadziły nas do głównego spiętrzenia ściany, tu granit zaczynał odchylać się od pionu tworząc piękne formacje. Logiczne płytkie zacięcie, którego pokonanie zajęło nam dwa dni okazało się kluczem do serii wspaniałych wywieszających się rys.

Wspinaczka po nich była jak cięcie mieczem, jedna szerokość szczeliny przez wielką, gładką przewieszającą się płytę. Wspinaliśmy się przez siedem dni, noce spędzając na wiszących platformach biwakowych. Podczas gdy jedna dwójka wspinała się druga organizowała transport i posiłki co znacznie oszczędziło nasze siły. Nic nie odda komfortu odpoczynku na portalladge, można na nim dać odpocząć zmęczonym łydkom, ugotować na wiszącej kuchence liofilizowane posiłki i spokojnie poczytać książki. Regeneracja w wielkiej ścianie jest najważniejsza.

Poruszaliśmy się od kilkudziesięciu do kilkuset metrów dziennie.
Bywały wyciągi, na których tempo spadało do trzech metrów na godzinę ale generalnie wspinaczka szła nam bardzo szybko i sprawnie. Siódmego dnia pomimo deszczu zaatakowaliśmy szczyt, po kilku godzinach wspinaczki mokrymi zacięciami roztoczył się przed nami wspaniały widok całego fiordu i wszystkich otaczających nas ścian, to był już koniec naszej drogi. Udało nam się, ale nasze apetyty nie zostały zaspokojone i doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę.

Ostatnie wyciągi porośnięte były wielkimi mchami wielkości małej kapusty a wspinaczka po nich do złudzenia przypominała znajome miejsca w naszych Tatrach. Gdybym miał pokusić się o podsumowanie naszej drogi powiedziałbym, że jest to bardzo wymagająca wspinaczka w dzikim zakątku świata, gdzie zdanym jest się jedynie na siebie. Logiczne formacje prowadzące nas przez całą drogę na szczyt zostaną na zawsze w naszej pamięci. Na trudności drogi wpływały przede wszystkim kruche krawędzie płytkich i szerokich rys, tak było na kluczowym wyciągu, który pokonaliśmy na jedynkach wbijanych kilkanaście centymetrów od, zdawałoby się dobrych szczelin. Muszę przyznać, że każdy z nas miał jeszcze wielki zapas sił. Wspinaczka była spokojna, bez większych niespodzianek i myślę, że w tym składzie nasze możliwości są o wiele większe - kusi mnie, żeby dotrzeć do ich granic.

Drogę nazwaliśmy od tytułu jedynej zabranej w ścianę książki Orsona Scotta Carda Odnoszę wrażenie, że "Planeta Spisek" była swojego rodzaju spoiwem łączącym wszystkie nasze działania w ścianie, mi zawsze nasza droga kojarzyć się będzie z tajemniczą, nie do końca poznaną irracjonalną krainą. Jestem wspinaczem solowym lecz mimo to wspinaczka z chłopakami była niezapomnianą przygodą, poczucie partnerstwa jest naprawdę wielką rzeczą, szkoda tylko, że tak mało ludzi w Polsce ma tak wielkiego spręża do tego typu wspinaczki. Choć udało nam się pokonać nową drogę na Grenlandii to jednak z tęsknotą i niedosytem myśleć będę o dziewiczych turniach fiordu Tasermiut i o tym, że nie pisane mi było samotnie wytyczyć nowej trasy. Przychodzi mi do głowy w tej chwili przysłowie "Co nas nie zabija, to nas wzmacnia", wszyscy jesteśmy teraz silniejsi. Podczas tej wyprawy pokonaliśmy jeszcze dwie trudne drogi na turni Ulamertorsuag, każda z nich warta jest osobnej historii i szkoda mi opisywać je ogólnie bez wnikania w ich klimat i historię. Z pewnością znajdzie się jeszcze czas i miejsce na ich opowiedzenie.

"Planeta spisek", Nalumasortog VI.3/A3/1000m nowa droga, 7 dni, styl alpejski
J. Gołąb, J. Fluder, S. Piecuch, M. Tomaszewski,

"Moby Dick", Ulamertorsuag VIII+/A0/1100 m, org. IX+, 24h non stop
J. Gołąb, S. Piecuch, M. Tomaszewski,

"War and Poetry" Ulamertorsuag 5.12b/A1/1100m, 15h non stop
S. Piecuch, M. Tomaszewski.
Grenlandia, Tasermiut fiord 07-08.2000
Marcin Tomaszewski, 2000

Jeśli podobał ci się ten artykuł podziel się nim z innymi.

Twetter Facebook

Inne w tej kategorii

30.12.2013

Wywiad z śp. Wojtkiem Rekinem Wentą

Z WOJCIECHEM „REKINEM” WENTĄ o szczecińskim środowisku wspinaczkowym, g&oac...

30.12.2013

Baffin Island 2012 Superbalance, National Geographic Traveler

Od kilku godzin wiszę na stanowisku asekuracyjnym, trzęsę się z zimna. Pod moimi nogami...