06.12.2013
Jedziemy. Sam już nie wiem, który to raz przerzucam sprzęt ze skrzyni do plecaka. Północ Norwegii i zima to piękna kombinacja. Lodowo jedna z najpiękniejszych na Świecie. Wiem o tym i już się cieszę. Michał i Tomek przeglądają mapę na promie, widzę, że też są podekscytowani! O świcie dobijamy do Ystad. Stamtąd przebywamy 1200 km drogę do doliny Romsdal. Jedziemy, jedziemy, jedziemy, na szczęście zabraliśmy wyśmienitą muzykę, aż chce się żyć. Słońce oświetla lodowe nacieki na ścianach, które wyglądają jak górskie klejnoty. Świecące kaloryfery spływają czasem na sam asfalt. Z Michałem mamy ambitne plany. Chcemy pokonać ryzykowne lodowe firany na jednej ze ścian fiordu. Lód w tym roku jest bardzo kruchy a upały nieubłaganie skracają naszą szklaną drogę. Lód ginie w oczach.
Po rozrzuceniu sprzętu w chacie przychodzi czas na standardową procedurę. Przygotowanie psychiczne do drogi. Jak ja dobrze znam te wszystkie etapy. Wpierw w ciągu dnia przychodzi entuzjazm i euforia, potem już zwykle wieczorem , zwątpienie i strach. Wątpliwości i ciągłe doglądanie sprzętu. To jest właśnie wspinanie, śmieję się w duchu, znam się już bardzo dobrze i umiem sobie z tym radzić. Otwieram książkę i wrzucam w obieg myśl, że tak już musi być, gdy ma się ochotę na coś więcej. Gdy chce się poruszyć swoje granice... Zaczyna działać.
Michał też się wycisza. Droga jaką sobie upatrzyliśmy nie jest po prostu trudna, jest ryzykowna. Podczas
wspinaczki w każdej chwili można odpaść z urwanym lodowym stalaktytem, które w tamtym miejscu mają do 10 m długości. Nie powinno się na nim asekurować, przynajmniej na dole gdzie lód jest najcieńszy. W
przeciwnym razie wkręcona w lód śruba może go rozłupać lub w przypadku pęknięcia pociągnie i zerwie linę.
Boję się tego, ale tego typu teren ktoś, gdzieś już kiedyś pokonywał. Wiem, że zawsze możemy się wycofać, chcę żyć. Zakładam słuchawki i z tą myślą zasypiam. W nocy budzi mnie nieregularne stukanie kropel wody, pogoda siadła, nadeszło ocieplenie i deszcz. W naszej sytuacji to katastrofa! Droga nam się topi! Jednak nadal trzymamy się planu, uderzamy. Kolejny patent na góry, nie martw się na zapas. Martw się problemem dopiero gdy przed Tobą wyrośnie - nie wcześniej.
Poranne pakowanie przebiegło dość szybko, Tomek odwozi nas pod ścianę i od razu wraca z powrotem do łóżka. Wstaje dzień. Wspinamy się dość sprawnie, lód jest bardzo kruchy a z góry lecą na nas odłamki sopli. Co chwilę dostajemy solidną porcję lodów, czy będę miał kolejne blizny? Jeszcze wyciąg i będziemy odsłonięci na całkowity obstrzał, podchodzimy pod death line... Decyzja... Mija kilka godzin, jesteśmy już na dole pod ścianą, po skale leją się kaskady wody, całkowicie przemoczeni robimy zdjęcia. Wycofaliśmy się, zbyt duże ryzyko. Robi mi się trochę smutno. Po odpoczynku w następnych dniach wspinamy się dalej po już nieco bezpieczniejszych lodospadach w dolinie, większością z nich leją się już potężne kaskady wody. Strasznie dziwimy się gdy właściciel Campu wspomina, że jesteśmy jedynym zespołem w dolinie w tym roku, jest marzec. Wokół nas są piękne wyludnione góry, czuję, że to jest moje miejsce. Podobnie jak na wyludnionej plaży nad morzem, po sezonie. To miejsce bardziej duchowe, może być gdziekolwiek. Gdy nadchodzi czas powrotu do domu, ostatni raz wychodzę na otwartą przestrzeń spojrzeć na Trolle i okoliczne ściany. Pada jednostajny deszcz, omijam głębsze kałuże. W gęstych mgłach nie wszystkie ściany są widoczne. Jak zwykle gdy mam przed sobą takie widoki odpływam, znikam z tego świata. Po chwili wracam. Oglądam się, za mną stoi Michał. W jego oczach widzę błysk, uśmiechamy się do siebie.
Cieszę, się, że góry cenią cierpliwych. Dlatego warto do nich wracać.
Marcin Yeti Tomaszewski - 2006
30.12.2013
Z WOJCIECHEM „REKINEM” WENTĄ o szczecińskim środowisku wspinaczkowym, g&oac...
30.12.2013
30.12.2013
30.12.2013
Od kilku godzin wiszę na stanowisku asekuracyjnym, trzęsę się z zimna. Pod moimi nogami...
30.12.2013